Tak to się już utarło w naszym społeczeństwie, że kobieta powinna się poświecić domowi i rodzinie, a to mąż - niczym jaskiniowiec, przynosi do domu zdobycze. Ojciec powinien, a wręcz musi, zarobić na dom, mieć dobrą i pewną pracę. Powinien zarabiać i realizować się w pracy. A matka? Do matki należy dom, pranie, prasowanie, opieka nad dziećmi. Społeczeństwo wybaczy matce brak stałego zatrudnienia, przecież zajmuje się domem. Niepracujący ojciec postrzegany jest jako leser, nierób, degenerat z piwem w ręku.
Nie zgadzam się ani z jednym ani z drugim stwierdzeniem!. Dziś w dobie równouprawnienia ( a przynajmniej jego usilnej promocji ) matka i ojciec powinni dzielić się obowiązkami. Ojcu nie spadnie poziom testosteronu gdy rozwiesi pranie, a matka nie stanie się od razu babochłopem gdy pojedzie zmienić opony...
Rodzice dzieci niepełnosprawnych mają tych obowiązków więcej. Oprócz opieki nad dziećmi i domem dochodzą terapie, jeżdżenie z miejsca na miejsce. Czas choć naginany na każdym kroku niestety nie jest z gumy, trzeba się dzielić zajęciami bo jedna osoba po prostu nie ogarnie wszystkiego ( ogromny szacunek do samotnych matek!!!albo ojców :)).
Kiedyś słyszałam stwierdzenie, że dziecko niepełnosprawne musi mieć dwoje rodziców. Nie dla niego, a dla nich! Jeden człowiek nie powinien stawać na przeciw temu wyzwaniu!.
Przez prawie 4 lata nie pracowałam. Ciąża, urlop macierzyński, kolejna ciąża i kolejny urlop. Gdy w końcu mogłam wrócić do pracy, stanęłam przed wyborem: „kariera” czy dziecko. Wybór był oczywisty choć wcale nie taki prosty z punkty widzenia mnie- człowieka ( nie matki )...
Siedząc w domu możemy poświecić cały swój czas i energię dzieciom, dopilnować terminów, mieć zawsze ugotowany świeży obiad i poskładane równo pranie. Idealnie prawda? A no, niekoniecznie.
Ja, choć wiedziałam, że robię to dla dzieci, czułam, że gdzieś tracę siebie.
Nie miałam znajomych, nie miałam innym tematów niż te związane z dziećmi. Rozmawiałam o dzieciach w przedszkolu, na terapiach, o dzieciach z mężem, z mamą. Na pytanie „ co u ciebie?” odruchowo opowiadałam ile lat mają dzieci i co „zabawnego” zrobiły albo jaką znowu chorobę przyniosły ze żłobka.... A ja? A cóż mogłam powiedzieć? Nie pracowałam to nawet ponarzekać nie mogłam. Teściowa wciąż powtarzała jak zmęczony jest mój mąż bo po całym dniu pracy jeszcze musi umyć dzieci! A ja, cały dzień odpoczywałam więc powinnam go we wszystkim wyręczać!. URLOP macierzyński, wychowawczy. Czysta rozpusta i wolność! I nicnierobienie!.
Po co nam zatem praca?. Odpowiedź jest prosta - dla tego by ZNÓW poczuć się SOBĄ!. Nie matką, nie żoną, SOBĄ!.
Praca daje chwile wolności, wytchnienia. Moment kiedy jesteśmy MY, tylko my bez dzieci, bez domowych problemów, chorób i nieszczęść. Można pomilczeć, posiedzieć w CISZY! Skupić się na czymś twórczym, przestać myśleć o tym co czeka na nas w domu. Praca pozwala poczuć się kimś ważnym, kimś kto o czymś decyduje, ma na coś wpływ.
Daje pieniążki, które my zarobiliśmy!. Pamiętam swoją pierwszą wypłatę. Choć zniknęła z konta w ciągu 15 minut to była! Moja! Przez 15 minut poczułam się „wszechmogąca”, mogłam zrobić przelew, a stan konta przez kilka minut nie wynosił 0 zł ;).
W pracy mogę usiąść, wypić kawę i przez chwilę pobyć z własnymi myślami.
Daje pieniążki, które my zarobiliśmy!. Pamiętam swoją pierwszą wypłatę. Choć zniknęła z konta w ciągu 15 minut to była! Moja! Przez 15 minut poczułam się „wszechmogąca”, mogłam zrobić przelew, a stan konta przez kilka minut nie wynosił 0 zł ;).
W pracy mogę usiąść, wypić kawę i przez chwilę pobyć z własnymi myślami.
Oczywiście nie jest tylko kolorowo, są problemy, są terminy, obowiązki. Pracuję pół dnia, ale muszę skończyć coś na czas, są stresy i brak czasu i poczucie klęski. Jest maraton z wywieszonym językiem i kalendarz po brzegi zapisany terminami, wizytami u lekarzy, zajęciami.
Obowiązków jest więcej, ale jestem też JA! Jest możliwość rozwoju, samorealizacji, nauki.
Dom nie ucierpiał, dzieci nie chodzą głodne, pranie wisi, lodówka pełna. Do perfekcji opanowałam planowanie, działanie, nie odkładam nic na później bo wiem, że jak odłożę to nie zdążę, zapomnę czy nie znajdę na to czasu. Da się? Da się!
Nie po to skończyłam 4 kierunki by siedzieć w domu i gnić.
Nie po to skończyłam 4 kierunki by siedzieć w domu i gnić.
Gdybym musiała, siedziałbym przy dziecku dzień i noc, ale skoro nie muszę i wiem, że dzieci są w dobrym i bezpiecznym miejscu to wolę pracować!.
Kacha, serio skończyłaś 4 kierunki??!! :O
OdpowiedzUsuńTak mi odbiło Kasiula, że zostałam wiecznym studentem do 30 roku życia :p i choć po ostatniej obronie mówiłam, że nigdy więcej to niedługo planuje kolejne studia :o
Usuń