Obracając się w danym środowisku przejmujemy język jakim dana grupa ludzi się posługuje. Przez ostatnie 4 lata, mój język "zszedł na psy", a raczej dzieci. Pieluchy, kolki, posypki, 89 rodzajów mleka i mydełek, zamydlił mi oczy. Nie licząc wyjść na siłownię gdzie z kolei "rządziły" squaty i planki. Codzienne terapie dzieci i ciągłe wymogi, wieczne zalecenia i pretensje terapeutów spędzały mi sen z powiek. Mój język stał się ubogi a wachlarz tematów na które mogłabym rozmawiać, kurczył się w zastraszajacym tempie,
Zdaję sobie sprawę z tego, że moje życie i codzienne problemy różnią się od problemów przeciętnego Kowalskiego. Dlatego chciałam się dziś skupić na jednym z nich - na terapii dla dzieci autystycznych.
Już kiedyś pisałam, że niepełnosprawność widoczna bywa łatwiejsza od tej utajonej, pewnie, zaraz znajdą się matki, czy osoby bezpośrednio nią obarczone i będą chciały ze mną polemizować. Zaznaczaj jednak, ja nie deprecjonuję ŻADNEJ choroby czy niepełnosprawności. Brak ręki czy nogi jest uciążliwy i na pewno nie ułatwia życia. Ale KAŻDY ma prawo czuć się chory, czy potrzebujący czy po prostu mieć prawo do chwilowego użalania się nad sobą ( z naciskiem na CHWILOWE!).
W moim codziennym życiu terapie zajmują większość mojego dnia i tygodnia. Na teparie chodzi córka, chodzi też jej brat bliźniak.
Ale czym właściwie są te terapie?!. Domyślam się, że dla osoby, która ma szczęście posiadania zdrowych dzieci, słowo to nie mówi NIC. Albo niewiele...
Bo terapia dzieci autystycznych to zupełnie inna bajka...
Terapia może być mylona z terapią u psychiatry, terapią par itp. Albo zupełnie z innej beczki, z rehabilitacją. Nic bardziej mylnego.
Gdy złamiemy sobie nogę przez jakiś czas chodzimy w gipsie, potem mamy rehabilitacje. Prądy. lasery, masaże, ćwiczenia. I CEL - zdrowa noga.
Znamy "rozkład jazdy", jest przyczyna, skutek i rezultat ciężkiej pracy. Jest cierpienie i jest nagroda.
A czy w przypadku dziecka autystycznego można myśleć o nagrodzie?.
Przyczyna? NIEZNANA! Mutacja genów? NIE! To co? Szczepienia? Czarna magia? Złe spojrzenie czarownicy?.
Czy wiadomo jaki jest cel? TAK - zdrowe dziecko. Zdrowe czyli FUNKCJONUJĄCE! Takie, które samo przeżyje, gdy nas, rodziców już nie będzie. Mówiące, odczuwające, ogarniające, może nawet z pracą i...rodziną? ( za dużo?!).
Środki? Tych konkretnych, sprawdzonych BRAK!. Terapia opiera się na próbach i błędach. Na celowaniu i patrzeniu czy trafia. SI? Fizjoterapia, hipoterapia, psycholog, psychiatra. Można robić wszystko i nie osiągnąć żadnego efektu. Można nie robić nic i czekać na cud. Może kiedyś przyjdzie?! Ale znając moje szczęście, nie do mnie...
Ile matek, tyle opinii. Ile dzieci, tyle terapii i tyle efektów. Kiedyś śledziłam, chciałam dorównać, być ta pierwsza, ta lepsza. Efekt?zerowy!.
Może było za wcześnie, może to nie to czego potrzebuje moje dziecko.
Ah! Chciałabym znać cudowny przepis, chciałabym wiedzieć jaki lek i za ile mogę podać mojemu dziecku i je "uzdrowić".
Mogłoby kosztować milion, nawet dwa. Zapożyczyłabym się do końca życia, do 10ego pokolenia, poruszyłabym niebo i ziemię, nic nie jadła, nic nie miała.
Gdybym tylko znała tę odpowiedź...
Komentarze
Prześlij komentarz