Po obejrzeniu "TEDA" zaczęłam się zastanawiać czy ja miałam swojego misia. Próbuję w pamięci odkopać wszystkie te potworne maskotki z lat 80tych, wykonane z czegoś, co miało być "pluszowe", a wyglądem przypominało plastikowe kudły :O. W telewizji był miś Koralgol i mój ukochany miś Uszatek z klapniętym uszkiem :). Ale czy ja miałam misia? Chyba nie...a jeżeli taki był to na pewno nie był dla mnie nikim ważnym (przepraszam!).
Miś daje ciepło, ukojenie, w misia można się wypłakać, misio wysłucha, misio nie oceni, misio zawsze będzie po twojej stronie...
Takim misiem jest Kazik... :)
Wiem, wiem, dość dziwne imię dla misia ;), nadane przeze mnie kiedyś, zupełnie przez przypadek.
Kazik to miś mojej córki, miś-przyjaciel, powiernik sekretów, przytulanka, poduszka, torebka ;).
Kazik chodzi na plac zabaw, do parku, na zakupy, do lekarza, do przedszkola. Był w szpitalu, na terapii, na wakacjach. Pływał w wannie, w oceanie, w kałuży. Przez długi czas jedyny kontakt ze światem zewnętrznym, dziś pomału odkładany na bok... Wciąż bardzo potrzebny i ukochany. Kazik to członek rodziny :).
Kiedyś piękny, kremowo-różowy, dziś płaski jak naleśnik, poszarzały, miś po przejściach.
Ten post dedykuję Kaziowi, Bronkowi i małpce mojej < 3
Komentarze
Prześlij komentarz