Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2018

Świat w wersji mikro

„Uwielbiam” moment kiedy mówię komuś po raz pierwszy, że mam autystyczne dziecko. Najpierw tłumaczę co to jest, a potem z automatu zaczynam się tłumaczyć. Bo nie jest tak źle jak się wydaje, bo będzie lepiej, bo ma czas. I takie to zabawnie jest, że z „ofiary” wchodzę w rolę  adwokata diabła. Nienawidzę współczucia i za wszelką cenę staram się go unikać.  Nie chce żeby ludzie mówili o moim dziecku źle, by mieli ją za dziwaka czy bali się, że ich „zarazi”. Wkurza mnie to, ale nie umiem inaczej. Nie pogodziłam się z diagnozą, przyjęłam do wiadomości, ale nie spocznę nim nie wygram!.  Czas leci, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za... Czekanie, odliczanie. Ile jeszcze? Jak długo? Ciągle stawiam siebie cele i skrupulatnie się z nich  rozliczam. Rozliczam z losem, marzę o wygranej.  Oprócz czasu i pracy i pieniędzy nie jestem w stanie zrobić nic. Jestem szoferem, dzielnie znoszę codziennie stanie w korku by zapewnić dzieciom wszystko co mogę.  Chciałabym powiedzieć, j

Odnawiamy orzeczenie o niepełnosprawności

Mijają 2 lata odkąd mam niepełnosprawną córkę...  Ile w tym zdaniu jest prawdy, cieżko stwierdzić, ale od dawna wiadomo, że co z oczu to z serca. Choroba nie nazwana  nie istnieje. Kiedy 2 lata temu stawałyśmy przed komisją miałam mieszane uczucia. Po Pierwsze, z trudem przychodziła mi cała ta biurokracja, urzędy, opryskliwe panie w okienku. Wiedziałam, że córka ma autyzm, miałam to napisane czarno na białym, ale nazwanie jej niepełnosprawną?!. Niepełnosprawność kojarzyła mi się z czymś widocznym, z jakimś nieszczęściem, nad którym każdy załamuje ręce, a przecież mojej córce niczego nie brakowało.  Ręce, nogi na miejscu i sprawne, wszystko na swoim miejscu, brak widocznych deficytów.  "Głupio" tak prosić o jałmużnę skoro ludzie mają takie nieszczęścia. Łudziłam się, że przechodzę przez to pierwszy i ostatni raz, że córka NIE JEST niepełnosprawna.  Że dostanie taką łatkę, pochodzi na terapie, wyrośnie, naprawi się i koniec.

Terror pieluchowy

Mój najmłodszy synek poszedł w tym roku do przedszkola. Warunek numer 1, nadrzędny, priorytetowy - dziecko ma NIE MIEĆ pieluchy. Pani dyrektor nie omieszkała powtórzyć tego zadania podczas składania papierów do przedszkola, na adaptacji, na spotkaniu z rodzicami. Zero tolerancji!.  Pielucha to zło! . Kiedy rok temu poszedł tam mój starszy synek, pełni obaw "że go wyrzucą" zaczęliśmy ten temat już w czerwcu, po 3 urodzinach i....udało nam się odpieluchowić go w jeden dzień!. Tak drodzy Państwo, JEDEN dzień. Kilka wpadek na podłogę i na drugi dzień, syn latał już w pięknych kolorowych majtusiach dumny i blady, że jest taki dorosły. W tym roku, znowu strach. Trzeba odpieluchowić! Ściągamy pieluchę i koniec.  Minęły dni, całe mieszkanie tonęło, meble do wymiany...i NIC!. W żłobku to samo, No nie ma szans!!!. No i zaczął się wrzesień, pierwszy dzień w przedszkolu, a maluch z pieluchą... Chyba nie muszę opisywać miny pań w przedszkolu.  To koniec! Wyrzucą nas!