„Uwielbiam” moment kiedy mówię komuś po raz pierwszy, że mam autystyczne dziecko. Najpierw tłumaczę co to jest, a potem z automatu zaczynam się tłumaczyć. Bo nie jest tak źle jak się wydaje, bo będzie lepiej, bo ma czas.
I takie to zabawnie jest, że z „ofiary” wchodzę w rolę adwokata diabła. Nienawidzę współczucia i za wszelką cenę staram się go unikać.
Nie chce żeby ludzie mówili o moim dziecku źle, by mieli ją za dziwaka czy bali się, że ich „zarazi”. Wkurza mnie to, ale nie umiem inaczej. Nie pogodziłam się z diagnozą, przyjęłam do wiadomości, ale nie spocznę nim nie wygram!.
Czas leci, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za...
Czekanie, odliczanie. Ile jeszcze? Jak długo? Ciągle stawiam siebie cele i skrupulatnie się z nich rozliczam. Rozliczam z losem, marzę o wygranej.
Oprócz czasu i pracy i pieniędzy nie jestem w stanie zrobić nic. Jestem szoferem, dzielnie znoszę codziennie stanie w korku by zapewnić dzieciom wszystko co mogę.
Chciałabym powiedzieć, jest dobrze! Wygrałam!. Może kiedyś?.
Dziś widzę mikro postępy. Szału nie ma, cudów nie ma, ale idziemy do przodu.
Jest spokój, skupienie. Dziś moje bliźniaki tańczyły razem! Trzymali się za ręce i tę zabawę zainicjowała moja córka!!! Złapała brata mocno za ręce i tańczyła w kółeczku.
Bliźniaki, brat i siostra, „zwykle” dzieci. Były tańce, był uśmiech, była rodzinna sobota, z 3! dzieci :).
Coś co dla innych jest normalne, dla mnie jest cudem, małym, prywatnym mikro cudem.
Walczymy!
Komentarze
Prześlij komentarz