Przejdź do głównej zawartości

Wyślij dziecko do żłobka!




Dziś modnie bo parentingowo 😳😛. Cóż nie samym autyzmem człowiek żyje choć wiadomo, że wypełnia on i determinuje wiele moich decyzji. Tak tez było z decyzją o wysłaniu starszego syna do żłobka.
Moje dzieci siedziały w domu do 2 roku życia, po ukończeniu przez bliźniaki 2 lat postanowiłam wysłać synka do żłobka. W domu 3 dzieci, jedno małe ciągle karmione, córka wtedy jeszcze nie zdiagnozowana, ale spokojna i cichutka i jej brat bliźniak - diabeł. Wiem wiem jestem okropną matką, ale niestety mój syn od urodzenia dał się poznać jako silna, ekspansywna jednostka, która nie da sobie w kaszę dmuchać za to chętnie narzuci swoje zasady. Bunt 2-latka przeżywał od 18 miesiąca życia i był po prostu niemozliwy...Nie było wyjścia - żłobek! I to w trybie natychmiastowym. Choć bałam się jak diabli jak i czy sobie poradzi, a raczej czy Panie sobie z nim poradzą, postanowiłam zaryzykować. Pamiętam jak go zaprowadziłam po raz pierwszy i pani pożegnała mnie słowami "niech się pani o synka nie martwi"...
" ja się nie o niego martwię, a o was...", chciałam powiedzieć, ale szybko ugryzłam się w język i uciekłam.
Młodszy synek po roku dołączył do brata. 
Może nie jestem matką roku, ale dla mnie żłobek to najcudowniejszy wynalazek na świecie. Ale nie w formie "przechowalni" dla najmłodszych. Ja nie wysłałam kilkumiesiecznych maluszków. Serce mi się krajało na myśl, ze moje małe, bezbronne dzieci pełzałyby gdzieś w nogach innych dzieci. Pewnie gdybym nie miała wyboru to bym ich zapisała, ale skoro nie musiałam to tego nie zrobiłam. Moje dzieci idąc do żłobka były już "kumate", nie mówiły ani nie korzystały z wc, nie były geniuszami, ale umiały już ogarnąć jak się obronić, jak zawalczyć o swoje i jeszcze czegoś się nauczyć. Pierwszą nauką było odpychanie i gryzienie, ale cóż, life is brutal ;). Moje dzieci chodziły ( i wciąż chodzą) do prywatnego żłobka, nie z najwyższej półki, ale jednak. Publiczne, przepełnione żłobki jakoś nie budziły mojego zaufania, ale tu tez punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. 
No, ale do rzeczy!. Żłobek uczy życia, pozwala maluchowi rozwijać umiejętności społeczne, poznawać nowe rzeczy, obyczaje, zasady. Dzieci lepiej się uczą w grupie, szybciej chłoną język, zabawy, zreszta nie czarujmy się, czy jest jakiś rodzic, który godzinami będzie się tarzał na podłodze ze swoją pociechą? A kolega ze żłobka będzie! I to z jaką chęcią!. 
W naszym żłobku dzieci mają dogoterapię raz w miesiącu, teatrzyki tak samo często, przychodzą do nich prawdziwe żółwie, jeże czy motyle. Choćbym na głowie stanęła to nie wymyśliłabym takich atrakcji, pewnie nie byłoby mnie na nie stać, nie wiedziałabym gdzie i jak to zrobić. 
W żłobku moje dzieci nauczyły się jeść. Zaczynały od domowych papek, żeby z czasem jeść wszystko z kurczakiem w sosie słodko-kwaśnym czy zupą meksykańską na czele  ;). 
Żłobek daje nam, mamom, chwile wytchnienia, czas dla nas, albo po prostu czas by w spokoju posprzątać czy uprasować bez obawy, że dziecko zrzuci na siebie gorące żelazko i wypije wodę po mopie...

Żłobek jest super, tylko trzeba dobrze wybrać. Wiadomo, że dzieci będą chorować, łapać zarazy świata, ale z czasem się uodpornią i będę mogły cieszyć się beztroską zabawą. Nie zabierajmy dzieciom kontaktu z innymi, taki czas już się nie powtórzy, żlobkowiczem jest się raz w życiu i to tylko przez parę lat. 

dlatego proszę... WYŚLIJ DZIECKO DO ŻŁOBKA! :)



Post NIE jest sponsorowany przez właścicieli żłobka...ja też takiego nie posiadam, ani nawet tam nie pracuję ;) 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

dreams...

Choć los każdego dnia próbuje mnie złamać, podciąć, króciutkie już skrzydła i odebrać resztkę nadziei to nie odbierze mi marzeń! Marzeń o zdrowej szczęśliwej rodzinie, o pięknych świętach, o domu pełnym radosnych głosów moich dzieci... O domu... o swoich czterech kątach,z których nikt mnie nie wyrzuci, które mogę urządzić po swojemu i powiedzieć "wracam do domu"... Marzę o radości- nie płaczu, o śmiechu - nie krzyku, o tym by dzieci się razem bawiły, by się szanowały i wspierały kiedy mnie już nie będzie. Marzę o "normalnym" życiu, o pracy od 8 do 16, o zakupach w weekend, o wakacjach, o spacerach, o tym, by nie wiedzieć co to poradnie, diagnozy, wyniki, badania, terapie... Marzę o życiu... po prostu... I o tym by pranie się samo prało i prasowało :P

Ludzkie gadanie

Ona tak zawsze? Pyta kominiarz, który przyszedł do domu sprawdzać gaz i wywołał histerię u mojej córki. Czemu ona tak krzyczy? Pyta zirytowana sąsiadka, która przeklina moment naszego pojawienia się w bloku, a w lodówce trzyma szampana na nasze pożegnanie ;). Czy pani jest mamą tej dziewczynki, która tak ciągle płacze? Pyta osiedlowa pani sprzątająca wpatrując się na mnie jak na wyrodną matkę maltretującą dzieci. Niewychowane dziecko! Niech ją pani uciszy ! Cedzą przez zaciśnięte zęby, współpasażerowie w tramwaju, "ZAMKNIJ SIĘ!", dodaje miła babcia w bereciku, gdyby jej wzrok potrafił zabijać, już by nas nie było...

Po co matce praca?

Po co matce dziecka niepełnosprawnego praca?. Po co się jeszcze męczyć? Mało mamy pracy w domu?.  Tak to się już utarło w naszym społeczeństwie, że kobieta powinna się poświecić domowi i rodzinie, a to mąż - niczym jaskiniowiec, przynosi do domu zdobycze. Ojciec powinien, a wręcz musi, zarobić na dom, mieć dobrą i pewną pracę. Powinien zarabiać i realizować się w pracy. A matka? Do matki należy dom, pranie, prasowanie, opieka nad dziećmi. Społeczeństwo wybaczy matce brak stałego zatrudnienia, przecież zajmuje się domem. Niepracujący ojciec postrzegany jest jako leser, nierób, degenerat z piwem w ręku.  Nie zgadzam się ani z jednym ani z drugim stwierdzeniem!. Dziś w dobie równouprawnienia ( a przynajmniej jego usilnej promocji ) matka i ojciec powinni dzielić się obowiązkami. Ojcu nie spadnie poziom testosteronu gdy rozwiesi pranie, a matka nie stanie się od razu babochłopem gdy pojedzie zmienić opony...