Dziś ciąg dalszy naszych zmagań z wycięciem migdałka itp. Wcześniej pisałam o tymTU i TU i pewnie jeszcze z 20 takich linków będzie zanim cokolwiek uda nam się załatwić. Szczerze mówiąc to nie wiem czy bardziej tracę nadzieję na tę operację czy wiarę w naszą służbę zdrowia, lekarzy i państwo.
No ale do rzeczy.
Wczoraj byłyśmy z córką w szpitalu na wizycie mającej na celu wyznaczenie nam terminu operacji. Miało być we wtorek tydzień temu, ale przesunęli ( nie bądźmy drobiazgowi, przecież to "nasza" sprawa więc mamy być dyspozycyjni o każdej porze dnia i nocy nie?). Wizyta "między 8 a 11", ale wszyscy włącznie z panią na rejestracji wiedzą, że szanowna lekarka przed 10 rzadko się zjawia:/. Cóż, byłyśmy potulnie po 9 żeby nie było, że akurat się pomyliła i przyszła "przed czasem", a nas nie ma... Jak zwykle, cała poczekalnia pełna, aż strach pomyśleć ile dzieci ma ten sam problem, czemu ktoś już nie nagłośnił, że to epidemia?!. Aha...pewnie dlatego, że każdy głupi wie, że problemy laryngologiczne w dużym stopniu spowodowane są krakowskim smogiem, z którym nie robimy nic...No, ale to temat na inny post :/.
Pani doktor, łaskawie się zjawiła i zaczęła się "rozprawiać" z pacjentami, jak w tenisie, piłka, piłka, bach, bach i następny. Po 2 godzinach przyszła pora na nas, jakoś tak się dziwnie dzieje, że zwykle jesteśmy na końcu...po wszystkich znanych i "prywatnych" pacjentach, witanych pięknym i szczerym uśmiechem, nadchodzi nasz czas...jak już nikogo nie ma w poczekalni.
No trudno, ja się nie ugnę. Nie będę płacić za coś co mi się należy jak psu buda, za coś, na co płacę ciężkie pieniądze każdego miesiąca. Niech zlikwidują "darmową" służbę zdrowia to z przyjemnością zapłacę.
Może nawet by mnie lepiej traktowali...jak człowieka...
No nic, wchodzimy do gabinetu. Uprzejma pani doktor patrzy na mnie i pyta "to kiedy operacja?", nie muszę chyba dodawać, że byłam zdziwiona tym pytaniem. Po 1- przyszłam na wyznaczenie terminu, po 2- to mam wybór?! WOW SZOK!. "Marzec?" Spytała, "który marzec?", zapytałam lekko zirytowana faktem, że musimy czekać kolejny rok... "jak to który?! TEN!", odpowiedziała pani doktor. Oczy wyszły mi z orbit i musiałam ciężko się wysilić żeby ukryć opad szczęki połączony z niedowierzaniem... jak to? Miesiąc temu nie było już terminów na 2018, a teraz mam na za miesiąc?!. Nie chciało mi się wierzyć...
Pani doktor podała potencjalne daty, zbadała córkę ( która od 2 dni wymiotowała glutami, nic nie jadła i
nie piła i wyglądała na umierającą...:/) zapisała nas w kajeciku, kazała czekać na telefon ze szpitala.
nie piła i wyglądała na umierającą...:/) zapisała nas w kajeciku, kazała czekać na telefon ze szpitala.
I już, już byłam u płota! Już witałam się z gąską gdy pani doktor dostała olśnienia!...
"Zaraz, zaraz, a wy jesteście z PRYWATNEGO zabiegu w szpitalu im.Rydygiera tak?", spytała, a ja już wiedziałam co się kroi..."oj to nie wiem czy będzie dla was termin, inni tez czekają więc mają pierszeństwo, czy ona waży 20 kg? (Wymagane jest 15 kg...), a ubezpieczona jest w Polsce?. hmmm być może będziecie musieli zrobić ten zabieg u mnie w PRYWATNYM gabinecie"... powiedziała wyraźnie "zasmucona".
Kolejny opad szczęki...No tak! Pani doktor przypomniała sobie, że oto przed sobą ma BOGACZY! z niepolskim nazwiskiem, gotowych wypruć żyły by dać córcę zdrowie...a przynajmniej spróbować...
Tak! Nam się nie należy zabieg na NFZ! My jesteśmy ci lepsi? gorsi? No właśnie jacy bo nie ogarniam..???. Bogaci na pewno bo przecież co miesiąc płacimy miliony na terapie...:/.
"Módlcie się o telefon ze szpital, może się uda", tymi słowami pożegnała nas urocza pani doktor.
TAK! Teraz już wiem...Tylko Bóg i modlitwa nam pomogą...bo szpital na pewno nie...No chyba, że za 3400 zł...
Gdzie to zgłosić? NFZ? UWAGA TVN? Jakieś pomysły???
Komentarze
Prześlij komentarz