W zeszły poniedziałek miałyśmy "przyjemność" stawienia się przed komisją orzekającą o niepełnosprawności.
Pisałam o tym już wiele razy, o moich uczuciach i odczuciach więc nie będę się powtarzać.
Kiedy 2 lata temu dostałyśmy ten papierek na 2 lata myślałam, że już nigdy więcej się tam nie zjawię. Bo przecież moje dziecko nie jest TAKIE chore, szybko je wyleczymy i po płaczu.
No ale, niestety...
Po wielu perypetiach, wniosku złożonym 1 października i ponad 2 miesiącach czekania, stało się.
Kolejka jak zawsze, na szczęście nie kolejność przyjścia decyduje o tym kto zostanie "załatwiony" jako pierwszy, a dobra wola i widzimisie pań układających listę.
Miałyśmy farta, byłyśmy pierwsze!. Najpierw wizyta u lekarza, kilka pytań : jak się rozwija córka, jak się komunikuje, jakie inne problemy czy trudności?.
W zasadzie od ręki dostałyśmy kwitek potwierdzający datę odbioru orzeczenia...
Wizyta u psychologa była już formalnością. Jaka rodzina? Jaka atmosfera?
I jedno, pierwsze i ostatnie pytanie skierowane do córki "ile masz lat kochanie? 3? 4?"
I jedno, pierwsze i ostatnie pytanie skierowane do córki "ile masz lat kochanie? 3? 4?"
I cisza...
"Nie mówi?"
Nie...
Kurtyna...
Komentarze
Prześlij komentarz