Przejdź do głównej zawartości

Syty głodnego nie zrozumie


Stare przysłowie, a jakie prawdziwe.
Im dłużej żyję sobie w moim autystycznym świecie, tym bardziej widzę, jak odstaję od tego "normalnego".
Moje problemy są tak różne od tych, które mają moje koleżanki.
I nie mówię tylko o singielkach podróżujących po świecie ( choć akurat Ciebie uwielbiam!), robiących karierę, przebojowych, mądrych. Takich jak ja...kiedyś. 
 Ja już chyba nie pasuję do nikogo...

Nie umiem rozmawiać w mamami 1 dziecka, ZDROWEGO! dla których problemem jest to, że w przedszkolu po raz drugi podano na śniadanie dżem, CUKIER! Białą smierć! A na lizaka patrzącymi z pogardą. 
Otóż ja w aucie, mam takich lizaków 10! Zachomikowanych na czarną godzinę, kiedy nie drze się już 1, nawet nie 2, a krzyczy cała trójka!. 
Nie zrozumie mnie też matka 2 córek, grzecznych jak księżniczki aniołków. 
Ona nie wie co znaczą moje powroty do domu, nie rozumie tego, że ja za moimi dziećmi NIE TĘSKNIE! I nie biegnę jak na skrzydłach do przedszkola....
I moje dzieci nie rysują w weekendy i nie robią łańcuchów na choinkę...moje dzieci tę choinkę co najwyżej mogą zwalić na ziemię...
Jakimś dziwnym trafem najlepiej rozumiem się z matkami chłopaków, najlepiej 2 łobuzów w podobnym wieku, krzyczących, w brudnych, porwanych spodniach, które jeszcze wczoraj miały metkę.
Moim najlepszym rozmówcą jest koleżanka z siłowni, matka dwóch synów, z których jeden jest dzieckiem zdiagnozowanym jako  "special needs child".
Tylko ona rozumie czym jest powrót po całym dniu, do domu. Tylko ona nienawidzi weekendów i jak tylko może, ucieka w sobotę na zajęcia. Te same, na których ja jestem co tydzień...
Tylko ona z nadzieją w głosie pyta mnie co tydzień "a twoi dalej się biją?". Z nadzieją, ale i ulgą, że inni też tak mają.
Tylko ja jej nie potępię, nie spojrzę krzywo, gdy powie, że ma dość i że przedszkola powinny być całodobowe...i całoroczne. Tylko ja nie nazwę jej złą matką, która nie umie wychować swoich dzieci.
Tylko ja nie potępię jej za to, że choć ma w domu dzieci, stertę prasowania i męża, znajduje (albo wyszarpuje) dla siebie godzinę!.
Żadna z nas nie potrzebuje rad innych! Rad zatroskanych babć, przemądrzałych koleżanek czy psychologów.
Same wiemy co nas boli i jak sobie pomóc. Rozmową, "jękami" i poczuciem, że ktoś nas rozumie.

Tak to już jest, że przyciągamy do siebie ludzi o podobnych problemach, tworzymy swoją małą grupę wsparcia.
Bez tego chyba żadna z nas nie dałaby rady.
W końcu nieszczęścia chodzą parami, nie?!.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

dreams...

Choć los każdego dnia próbuje mnie złamać, podciąć, króciutkie już skrzydła i odebrać resztkę nadziei to nie odbierze mi marzeń! Marzeń o zdrowej szczęśliwej rodzinie, o pięknych świętach, o domu pełnym radosnych głosów moich dzieci... O domu... o swoich czterech kątach,z których nikt mnie nie wyrzuci, które mogę urządzić po swojemu i powiedzieć "wracam do domu"... Marzę o radości- nie płaczu, o śmiechu - nie krzyku, o tym by dzieci się razem bawiły, by się szanowały i wspierały kiedy mnie już nie będzie. Marzę o "normalnym" życiu, o pracy od 8 do 16, o zakupach w weekend, o wakacjach, o spacerach, o tym, by nie wiedzieć co to poradnie, diagnozy, wyniki, badania, terapie... Marzę o życiu... po prostu... I o tym by pranie się samo prało i prasowało :P

Ludzkie gadanie

Ona tak zawsze? Pyta kominiarz, który przyszedł do domu sprawdzać gaz i wywołał histerię u mojej córki. Czemu ona tak krzyczy? Pyta zirytowana sąsiadka, która przeklina moment naszego pojawienia się w bloku, a w lodówce trzyma szampana na nasze pożegnanie ;). Czy pani jest mamą tej dziewczynki, która tak ciągle płacze? Pyta osiedlowa pani sprzątająca wpatrując się na mnie jak na wyrodną matkę maltretującą dzieci. Niewychowane dziecko! Niech ją pani uciszy ! Cedzą przez zaciśnięte zęby, współpasażerowie w tramwaju, "ZAMKNIJ SIĘ!", dodaje miła babcia w bereciku, gdyby jej wzrok potrafił zabijać, już by nas nie było...

Po co matce praca?

Po co matce dziecka niepełnosprawnego praca?. Po co się jeszcze męczyć? Mało mamy pracy w domu?.  Tak to się już utarło w naszym społeczeństwie, że kobieta powinna się poświecić domowi i rodzinie, a to mąż - niczym jaskiniowiec, przynosi do domu zdobycze. Ojciec powinien, a wręcz musi, zarobić na dom, mieć dobrą i pewną pracę. Powinien zarabiać i realizować się w pracy. A matka? Do matki należy dom, pranie, prasowanie, opieka nad dziećmi. Społeczeństwo wybaczy matce brak stałego zatrudnienia, przecież zajmuje się domem. Niepracujący ojciec postrzegany jest jako leser, nierób, degenerat z piwem w ręku.  Nie zgadzam się ani z jednym ani z drugim stwierdzeniem!. Dziś w dobie równouprawnienia ( a przynajmniej jego usilnej promocji ) matka i ojciec powinni dzielić się obowiązkami. Ojcu nie spadnie poziom testosteronu gdy rozwiesi pranie, a matka nie stanie się od razu babochłopem gdy pojedzie zmienić opony...