Przejdź do głównej zawartości

badania genetyczne



Kolejny dowód na nieudolność naszej służby zdrowia...kolejny dowód na to, że pacjent się nie liczy.
Podczas diagnozy w centrum autyzmu w maju 2016 roku, dostałyśmy skierowanie na badania genetyczne. Objawy przebiegu "choroby" mojej córki wskazywały na zespół Retta...a to z kolei brzmiało jak wyrok bez odwrótu. . 

Zespół Retta to neurologiczne zaburzenie rozwoju, uwarunkowane genetycznie. Na obraz kliniczny składa się szereg zaburzeń neurorozwojowych, które w większości wypadków prowadzą do znacznej i głębokiej niepełnosprawności ruchowej oraz znacząco ograniczają możliwość komunikacji z otoczeniem. Charakterystyczna dla zespołu Retta jest nasilona dyspraksja (w wielu wypadkach apraksja) połączona ze specyficznymi ruchami stereotypowymi w obrębie kończyn górnych. Uważa się, że zespół Retta stanowi jedną z najczęstszych przyczyn obniżenia poziomu rozwoju intelektualnego u dziewczynek (źródło Wikipedia).

Przerażona potencjalną diagnozą od razu zadzwoniłam na Prokocim by się umówić na to badanie. Oczywiście można je również wykonać prywatnie za "jedyne" 8 tysięcy złotych, ale tym razem zdecydowałam się poczekać...
Dzwoniłam, dzwoniłam, dzwoniłam...rano, w ciągu dnia, cały dzień, jakimś cudem się dodzwoniłam!. Jak zwykle uprzejma pani w rejestracji zapisała nas na... luty 2017! - 9 miesięcy czekania. 
Pamiętam, że wtedy dla mnie-"świeżo upieczonej matki chorego dziecka" było to jak policzek, ten bezczelny, zimny ton pań w szpitalu, to rzucane słuchawką, ta znieczulica, uczucie, że nikomu nie zależy by nam pomóc, niesamowicie mnie uderzyły i podcięły skrzydła. Dziś już się uodporniłam, stałam się bezczelna, jedynym moją wartością jest zdrowie moich dzieci, reszta się nie liczy. Jak ktoś na mnie krzyczy-ja krzyczę, jak jest chamem- chamska staję się i ja. Oko za oko, ząb za ząb... zero litości.

W lutym odbyły się badania, straszny zamęt, latanie z pokoju do pokoju, mierzenie, ważenie, milion pytań. Spotkanie z antropologiem, potem z genetykiem. Krew pobrana i czekanie na wyniki, które miały być za ok. 4 miesiące - czyli w czerwcu. Od czerwca dzwoniłam do szpitala jakieś sto razy, niestety nikt nie odbierał... Tzn. odebrała miła pani na ogólnej linii i smutnym głosem przyznała, że "pani z rejestracji nigdy ni odbiera telefonu"... Byłam w szpitalu 4 razy- co miesiąć jeździłam, stałam w kolejce i pytałam gdzie moję wyniki. Bez skutku. W listopadzie, na fali ogólnego zmęczenia i wkurzenia na wszystko, postanowiłam dzwonić na każdy możliwy numer szpitala, a jak się nie da to do ordynatora i krakowskiego oddziału NFZ.  Dodzwoniłam się do laboratorium, gdzie chyba jedyna miła osoba w całym szpitalu, poinformowałam mnie, że "połowę wyników mają w systemie, ale pewnie druga część z Warszawy się zgubiła". 
Czyli gdybym nie pytała, to pewnie nigdy nie dostałabym telefonu ze szpitala, bo jak mieliby dzwonić w celu umówienia się na konsultację z lekarzem skoro nie mieli naszych dokumentów?!. Pani z laboratorium skontaktowała się w naszym imieniu z laboratorium w Warszawie i po ok.2 tygodniach otrzymałam telefon ze szpitala celem umówienia wizyty. Termin...29 grudnia 2017.
W sumie lepiej późno niż wcale, nieprawdaż?. 
Wczoraj byłyśmy na wizycie. Wyniki poprawne, zespół Retta na tę chwilę wykluczony, zmian w materiale genetycznym nie stwierdzono.
"Geneza autyzmu nieznana"
19 miesięcy czekania...moja córka ma 42 miesiące...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak nauczyć autystyczne dziecko korzystania z toalety

Jak świat wielki i szeroki, problem odpieluchawiania dotyczy każdego! Każdy z nas kiedyś wyszedł z tetry i powędrował w kierunku toalety... Brzmi romantycznie, ale korzystanie z toalety z romantyzmem niewiele ma wspólnego ;). Bycie matką autystycznego dziecka nie jest łatwe. Trzeba wiele czasu i cierpliwości by osiągnąć choćby najmniejszy cel. Coś co dla matek zdrowych dzieci jest niczym trudnym, dla mnie jest kamieniem milowym na miarę człowieka na księżycu.

Ciągle źle

S Oj dawno mnie tu nie było... Nie, nie oznacza to faktu, że nic się nie dzieje i nie ma o czym pisać. Działo się i dzieje wciąż tyle, że ciężko to ubrać w słowa. Zmiana pracy, nowy dom ( o czym w innym poście), liczne wizyty u specjalistów, sama nie wiem od czego zacząć. Ale dziś nie o tym, dziś po dłuższej przerwie chce sobie troszkę pojęczeć Nad sobą, nad losem rodziców dzieci jak moje.  Bycie matką to ciągłe rozterki, dylematy, pytania bez odpowiedzi...takie życie w szpagacie między domem a światem. Wciąż spóźniona, wciąż w biegu. I wszystko po łebkach. Sprzątanie, gotowanie raz w tygodniu, zajęcia, nawet wieczorne czytanie bajek. Wszystko z zegarkiem w ręku.  Chciałabym więcej czasu poświecić dzieciom, czytać im, bawić się, rysować i słuchać ich opowieści.  Ale nie mam czasu.. Chciałabym jeździć z Milą na terapie, turnusy rehabilitacyjne i ćwiczyć codziennie zadane w przedszkolu prace domowe... ale nie mam czasu Nie dla mnie terapie o15 bo o 15 wychodzę z

2020 czyli życie w czasach zarazy

 Ten rok miał być magiczny w końcu nie co roku zdarza się taka data 2020. Miało być dużo dalekich, szalonych podróży, dzieci na wakacjach u teściów, wolność :)  Cóż jak to mówią „ powiedz Bogu o swoich planach”  sama się sobie dziwię, że miałam tyle planów bo zwykle ich nie robię. Życie mnie już tyle razy zaskoczyło albo wykiwało, że zrozumiałam, że jedyną pewną jest zmiana i niewiadoma... Co z mych planów jest  prawdą, chyba nie muszę mówić bo każdy wie.  Jakbym mogła podsumować ten rok to: wszy w przedszkolu, lockdown, tydzień wakacji, miesiąc przedszkola, kwarantanna i...? Co dalej kolejny lockdown!? Już straciłam wiarę, że ten rok przyniesie nam coś fajnego i chyba ogólnie wolę, żeby nic nie przynosił :)  Ten rok to rok próby dla,całej naszej rodziny, naszego małżeństwa z 10 letnim już stażem, to rok próby dla mojej córeczki. Rok bardzo zmienny, z przerwami w rehabilitacji.  Póki co muszę powiedzieć, że jestem z niej bardzo, bardzo dumna. Szybko zadomowiła się w nowym domu, w sumie