Przejdź do głównej zawartości

timeless...


Kolejny dzień i kolejne przygody, już sama nie wiem czy się śmiać czy płakać. Chyba przez lata nabrałam dystansu i coś, co kiedyś doprowadziłoby mnie do wściekłości i łez, dziś jest powodem do śmiechu.
Po wyczekanej wizycie u laryngologa, udało mi się dostać skierowanie do kolejnego szpitala. Tym razem NA CITO, co chyba znaczy na szybko, ale jak wiemy w służbie zdrowia czas płynie inaczej ;).
Zadzwoniłam więc do mojego ukochanego szpitala na Prokocimiu. Miałam nie podawać nazwy owego szpitala, ale tak naprawdę miarka się przebrała!.
Mam już wieloletnie doświadczenie z tą placówką, fanką nie byłam i nie będę, a jak tak dalej pójdzie to wejdziemy na wojenną ścieżkę. 
Zasad "współpracy" z tym szpitalem jest wiele:
zasada numer 1- nie poddawaj się! nawet jak nie odbierają cały dzień, miesiąc, a nawet, jak w moim przypadku 1.5 roku! - Ty dzwoń dalej. Dzwoń po innych oddziałach, do innych poradni, laboratorium, a nawet do ordynatora - kiedyś ktoś Cię przełączy, a przynajmniej niechcący poda Ci "tajemny" numer, który ktoś odbiera :/.
Tak też było tym razem, 6 różnych numerów, aż wreszcie zostałam połączona. Pani (nawet miła), kazała mi zadzwonić pod numer poradni (tam nie dzwoń! tam nie odbiorą!). Po moim pytaniu, czy ze skierowaniem na cito też muszę tam dzwonić, podała mi inny numer. 
Dzwonię...
Odbiera Pani, której ton głosu wskazywał na 1)rychłą śmierć, 2)że ją obudziłam, 3)że emerytura blisko, a ona musi jakoś do niej dociągnąć. 
Stawiam na wersję numer 3!.
Tempem żółwia, głosem rozlazłym i opryskliwym poinformowała mnie, że "lista na 2018 jest zamknięta i JEŻELI w ogóle będziemy mieć operację to w 2019. ALE! szpital chyba  zrezygnuje z tych zabiegów, bo jest ich za dużo". 
Co mam zatem robić? pytam, jednocześnie próbując wytłumaczyć naszą sytuację. "No dooooooooooobraaaa, proszę przyjść do rejestracji w piątek między 8 a 11", (czyli o 7, a nawet przed bo potem są kolejki na kilometr :/) odpowiedziała z wyraźną łaską owa Pani...

"Pozdrawiam...nie mam czasu na rozmowę..." dodała...


To jak? śmiać się czy płakać? 

hmmmm....
może gdyby mówiła troszkę szybciej, to nie traciłaby swego cennego czasu? 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Podsumowanie 2020

  Puk, puk jest tu kto? Pytanie raczej retoryczne bo nie sądzę by ktoś jeszcze zaglądał na zdechłego bloga :) Przyznam szczerze, że jest wiele powodów, przez które jest mnie tu tak mało. Pierwszy, mega prozaiczny i błahy to brak laptopa, a pisanie na telefonie czy IPadzie nie należy do moich ulubionych zajęć. Drugi to totalny brak czasu, dzieci w 2 przedszkolach, zajęcia dodatkowe, terapie, praca i ogarniania domu mnie wykańcza, a pisanie wymaga ode mnie dodatkowego skupienia, na które jakoś nie mam już siły. No właśnie, powód trzeci, ostatni, ale równie ważny. Czasem po prostu rzygam autyzmem. Jakkolwiek źle to zabrzmi, moje życie od maja 2016 kręci się wokół autyzmu, wokół walki, z morzem nadziei i łez. Ci którzy chcą i tak wiedzą co u nas, a ci, którzy nie chcą to nie muszą i tyle. No, ale jestem tu dziś i muszę przyznać, że mamy się całkiem niezłe. Obiecałam sobie na początku mojego pisania, że co jak co, ale podsumowanie roku będzie zawsze. Także chyba muszę słowa dotrzymać. N...

Przedszkole

Nawet nie wiemy ile rzeczy musi i potrafi ogarnąć nasz mózg, a i tak ponoć wykorzystujemy tylko max 30% jego możliwości. Człowiek uczy się najwięcej w pierwszym roku życia, potem tylko utrwala, powiela, rozszerza swoją wiedzę...albo zawęża ;). Mózg dziecka jest chłonny i otwarty na wiedzę a jaki jest mózg dziecka autystycznego?.  Czasem patrzę na moją córkę i martwię się, że tylu rzeczy "nie ogarnia". Nie umie się sama ubrać, rozebrać, jeść, umyć zębów, korzystać z toalety...No i mówić. Czy zdąży nadrobić te zaległości?. Czy w ogóle kiedykolwiek posiądzie tę tajemną wiedzę?. Czas pokaże, ale my musimy jej pomóc.

dreams...

Choć los każdego dnia próbuje mnie złamać, podciąć, króciutkie już skrzydła i odebrać resztkę nadziei to nie odbierze mi marzeń! Marzeń o zdrowej szczęśliwej rodzinie, o pięknych świętach, o domu pełnym radosnych głosów moich dzieci... O domu... o swoich czterech kątach,z których nikt mnie nie wyrzuci, które mogę urządzić po swojemu i powiedzieć "wracam do domu"... Marzę o radości- nie płaczu, o śmiechu - nie krzyku, o tym by dzieci się razem bawiły, by się szanowały i wspierały kiedy mnie już nie będzie. Marzę o "normalnym" życiu, o pracy od 8 do 16, o zakupach w weekend, o wakacjach, o spacerach, o tym, by nie wiedzieć co to poradnie, diagnozy, wyniki, badania, terapie... Marzę o życiu... po prostu... I o tym by pranie się samo prało i prasowało :P